Wyjechali we wtorek, 4 września. Ekipa z Free Riders Podhale: Mariola na Hondzie CB1000R, Michał na Harley’u Electra Glide i Paweł na Harley’u Breakout. Kierunek – Alpy.
Pierwszego dnia zwykła dojazdówka, kilkaset kilometrów autostradą. W lekkim deszczu. W sumie deszcz padał tylko wtedy, kiedy Paweł nie miał założonej przeciwdeszczówki. Jak tylko założył „gumy”, to deszcz znikał. Dostał więc od kompanów nakaz jazdy w przeciwdeszczówce i opady zniknęły na dobre.
Jednym z pierwszych ciekawych punktów na trasie było zwiedzanie wieży widokowej położonej na górującym nad Klagenfurtem wzgórzu Pyramidenkogel.
Jest to najwyższa drewniana wieża widokowa świata. Mierząca około 100 m wysokości, imponująca spiralna konstrukcja wznosi się wysoko nad jeziorem Wörthersee. Spiralny kształt wieży otwiera przed wspinającymi się po schodach i odpoczywającymi na półpiętrach turystami fantastyczny 360-stopniowy widok na okoliczne jeziora i góry.
Winda o przezroczystych ścianach wynosi pasażerów na wysokość 70 m i ona również pozwala rozglądać się dookoła. Specjalną atrakcją nowej wieży jest najwyższa w Europie zjeżdżalnia w budynku, na której na odcinku 52 m można rozwinąć prędkość nawet 30 km/h.
Nocleg znaleźli w okolicach miejscowości Velden. Ale o szybkim spaniu nie było mowy – wybrali się na odbywający się nad jeziorem Faaker See zlot European Bike Week, który właśnie się rozpoczynał.
Jest to jeden z największych zlotów Harleya w Europie. Rokrocznie przyciąga kilkadziesiąt tysięcy uczestników. W 2018 roku, według organizatorów, na „Faakerze” pojawiło się około 72 tys motocyklistów.
Rano pogoda się poprawiła. Ruszyli drogą prowadzącą z Villach na słoweńską Kranjską Górę.
Z Kranjskiej Góry dalej drogą numer 206. To „Ruska Droga” prowadząca na miejscowość Vršič – jedna z najciekawszych i najbardziej spektakularnych dróg w całej Słowenii – na odcinku 24 km znajduje się aż 50 bardzo ostrych, ponumerowanych serpentyn.
Ruska Droga została wybudowana w latach 1915-1916 jako strategiczny trakt wojskowy. Przechodzi przez przełęcz Vršič na wysokości 1611 m i dalej do miejscowości Trenta (620 m). Budowana była przez rosyjskich jeńców wojennych, stąd jej nazwa.
To na tej drodze Mariola, niewiele brakło, a zaliczyłaby bliskie spotkanie z rowerzystą, który wpatrzony w swoje przednie koło o mało co nie doprowadził do wypadku. Na szczęście skończyło się dobrze i – z podwyższonym co prawda ciśnieniem, ale cało i zdrowo – mogła dalej podziwiać piękne widoki.
Później skierowali się na drogę 203 i przez Bovec pomknęli w stronę granicy z Włochami. Przy okazji wdrapali się pod Mangart, zaliczając tym samym najwyższą drogę w Słowenii.
Droga prowadząca pod Mangart jest wąska i kręta, więc to, co motocykliści lubią najbardziej 🙂 Chociaż leżące na trasie przejazdu kamienie, liście i piasek nie ułatwiały jazdy.
Informacje o tej miejscówce Michał wyczytał w drugiej części „100 Przełęczy Alpejskich” Heinz’a Studt’a. Droga wybudowana została w 1930 roku w zaledwie pół roku przez włoską armię w ramach obrony przed armią Jugosławii. Na szczycie przełęczy znajdowały się działa artyleryjskie.
Piękne widoki i latające nad naszą trójką orły robiły ogromne wrażenie, ale trzeba było jechać dalej. Wjechali do Włoch.
Przejechali Tolmezzo. Za Ampezzo skręcili na boczną drogę SP73 i skierowali się w stronę jeziora Lago di Sàuris, gdzie znaleźli nocleg.
Rano kierunek Auronzo di Cadore i dalej na Cortinę d’Ampezzo. Oczywiście drogami tak krętymi, jak tylko się da 🙂
Po drodze najpiękniejsze przełęcze Dolomitów – Falzarego, Gardena, Sella, Nigra i Pordoi.
Do Bolzano wjeżdżali w strasznym upale. Na przełęczach wiało chłodem, a przejazd przez zatłoczone miasto dał im mocno w kość. Z Bolzano troszkę na około, przez przełęcz Mendola, skierowali się na Merano. Nocleg znaleźli gdzieś pomiędzy miejscowościami St. Martin i St. Leonard.
Tę noc zapamiętają na dłużej, bo właścicielka pensjonatu, w którym się zatrzymali, nie wynajmowała tego pokoju chyba przez wiele miesięcy i razem z naszą trójką zamieszkiwało stado pająków. A że żaden z naszych bohaterów, delikatnie mówiąc, nie przepada za pająkami – było ostro.
Następny dzień rozpoczęli od przejażdżki przez przełęcz Timmelsjoch. Drogę, której najwyższy punkt leży na wysokości 2509 m n.p.m., pokonywali we mgle i lekko padającym śniegu, a termometry zaczęły pokazywać temperaturę poniżej zera.
Po austriackiej stronie przełęczy, przed znanym kurortem narciarskim Sölden, odwiedzili prywatne muzeum motocykli.
„Top Mountain Motorcycle Museum” to miejsce wypełnione perełkami motoryzacji. Od samochodów i motocykli znanych marek, jak Harley, Indian czy BMW, przez takie ciekawostki, jak motocykle Brough, Hildebrand & Wolfmuller, pojazdy gąsienicowe, trójkołowce Messerschmitta czy jednoślady z silnikiem Wankla.
Koniecznie obejrzyjcie więcej zdjęć w galerii na dole strony, znajdziecie tam cuda 🙂 A najlepiej, jak zapraszają nasi bohaterowie, sami odwiedźcie to muzeum, bo jest na co popatrzeć.
W dalszą drogę ruszyli znów przez Timmelsjoch na włoską stronę, później skierowali się na Bruneck.
Od Bruneck w kierunku granicy z Austrią jechali w deszczu. Po drodze zero stacji z obsługą – same automaty. Nasza ekipa miała już wcześniej z tym do czynienia, ale inni spotykani motocykliści mieli straszne problemy z obsługą tych automatów.
Ostatni nocleg, w Villach, znaleźli na typowej, wiejskiej „gazdówce”, a z okien rozpościerał się widok na skocznię narciarską.
Skorzystali z młodej godziny i raz jeszcze wybrali się na „Faakera”. Pomimo późnych godzin cała droga okalająca jezioro Faaker See tętniła życiem. Koncerty, zabawa i tysiące motocykli.
Ostatni dzień to dojazdówka do domu. Wrócili w sobotę późnym popołudniem po przejechaniu około 3 tysięcy kilometrów. Szczęśliwi i pełni wrażeń, którymi dzielili się już w niedzielę podczas kończących sezon motocyklowych Nieszporów w Małem Cichem.