Znamy się już kilka ładnych lat i w różnych konfiguracjach powłóczyliśmy się już trochę po świecie. Tym razem zebraliśmy się w czwórkę, żeby odwiedzić Rumunię – turystycznie i towarzysko.
Poza pasją do jednośladów łączy nas jeszcze okolica, w której mieszkamy – gmina Bukowina Tatrzańska, najbardziej motocyklowa część Polski. 🙂 Staszek (BMW K1200LT) i Mariusz (BMW R1200RT) są z Bukowiny Tatrzańskiej, Andrzej (Honda CB500) z Białki Tatrzańskiej, a ja (BMW R1200GS) z Brzegów.
Wyruszyliśmy w poniedziałek 13 września 2015 roku wcześnie rano, jeszcze przed wschodem słońca. Krętymi, bocznymi drogami przejechaliśmy Słowację i dojechaliśmy do Węgier. Tu zaczęła nam dawać w kość pogoda – niemiłosierne upały, które utrzymywały się aż do końca wyprawy.
Już od granicy węgiersko-rumuńskiej po głowie chodziło nam tylko zimne piwko, ale doczekaliśmy się na nie dopiero w Sapancie (Săpânța). Ta miejscowość, znana z Wesołego Cmentarza, to nasza stała miejscówka z fajnym campingiem i hotelem w super pieniądzach. Wieczorne posiady przy przywiezionych z domu zapasach wynagrodziły nam całodzienne zmagania 🙂
Drugi dzień, równie upalny, to tułaczka po rumuńskich dróżkach. A drogi były całkiem różne – raz szerokie niczym pas startowy, inne zaś kręte i wąskie. I cała masa dróg w budowie. Co kilka kilometrów światła i ruch wahadłowy. Przez to jazda szła nam, jak krew z nosa. Ale z drugiej strony był czas na podziwianie okolicy. Nocleg znaleźliśmy w pensjonacie w miejscowości Zlatna (okręg Alba, środkowy Siedmiogród). Nad okolicą góruje potężny komin, a dookoła znajduje się wiele kopalni złota. Ciekawa okolica. Piwo przepyszne! 🙂
Trzeciego dnia ruszyliśmy dziarsko z samego rana. Tak dziarsko, że skończyło się na mandacie za przekroczenie prędkości. Pan policjant nie pisał kwitów, tylko skasował do kieszeni stówkę lei. Upał wepchnął nas w góry – skierowaliśmy się na trasę Transfogarską. Ależ tam było przyjemnie, tylko okropnie wiało. Ruch mały, pogoda piękna – motocyklowy raj. Oczywiście na początku i końcu trasy na pamiątkę została motopodhalańska naklejka 🙂 Nocleg znaleźliśmy na campingu Micuţul Vrăjitor nieopodal zapory. Polecam to miejsce – małe domki i pokoje w śmiesznej cenie – po niespełna 20zł od osoby. I znów grill, rozmowy i posiady do późnej nocy 🙂
W czwartek chcieliśmy zaliczyć Transalpinę, ale niestety – z przyczyn od nas niezależnych – nie daliśmy rady przejechać całości. Za to pokrążyliśmy po okolicznych, równie pięknych dróżkach. W lasach zwróciliśmy uwagę na ogromne ilości dzikich obozowisk skleconych z patyków i worków. To grzybiarze, którzy przeczesują okoliczne góry w poszukiwaniu owoców leśnego runa. Całe rodziny. A grzyby potężne. I w ogromnych ilościach. Na przedmieściach większych miejscowości coś na wzór grzybowego targowiska. Super widok.
Zaczęliśmy kierować się do domu. Nocleg znaleźliśmy w przydrożnym motelu w Zimandu Nou koło miasta Arad.
Piątego dnia chłopaki postanowili odpocząć jeden dzień w gorących źródłach węgierskiego Hajduszoboszlo, więc odprowadziłem ich tam i zostawiłem, a sam pognałem do domu. Jadąc rolniczymi terenami od Hajduszoboszlo na Polgar co raz wjeżdżałem w stada potężnych much, bąków czy co to było. Po każdym takim stadzie musiałem zatrzymywać się i czyścić kask, bo wypasione owady rozbite na szybie całkowicie zasłaniały widok.
Wróciłem do domu wieczorem. Staszek, Andrzej i Mariusz – dzień później. W sumie zrobiliśmy około 2 tys km, a z tego i tak najlepsze były te „pogodne wieczorki” 🙂
Super wycieczka i zachęcająco opisana (no i przydatne namiary). Fajnie tam macie, nie dość, że własne góry, to w zagraniczne bliżej chyba niż nad morze 😉
Fajna wyprawa-piękne trasy-pozdrawiam