Bez szczegółowego planu, bez większych przygotowań i z góry narzuconej trasy, pewnego majowego dnia Staszek z Mariuszem wyruszyli na północ, aby z motocyklowego siodła zerknąć na Litwę, Łotwę i Estonię.
Wyruszyli 8 maja, w piątek, po pracy. Dzień pierwszy to typowa dojazdówka, autostradowa trasa Bukowina Tatrzańska – Kowal, gdzie mieszka rodzina Mariusza.
Drugiego dnia, już na spokojnie, przez Włocławek, Rypin, Morąg i Lidzbark Warmiński dojechali do Kętrzyna. Przy okazji w słynnym sanktuarium w Świętej Lipce załapali się na Mszę Św.
Dzień trzeci to Mazury, jeden z najpiękniejszych fragmentów wyprawy, skąd później przez przesmyk suwalski skierowali się na litewski Mariampol.
Dalej bocznymi drogami na Kłajpedę i na północ. Liczyli, że jadąc wzdłuż wybrzeża uda im się zobaczyć morze, ale nic z tego – jak okiem sięgnąć lasy sosnowe i morza nie widać. W Lipawie bez większych problemów znaleźli nocleg tuż przy stadionie.
Czwartego dnia polecieli na Rygę. Zaskoczyła ich czystość i ład w całym mieście.
Pozwiedzali chwilę łotewską stolicę i wzdłuż Zatoki Ryskiej skierowali się na estońską Parnawę, gdzie zrobili kolejny postój. Oczywiście nie odpuścili i musieli zamoczyć się w morzu, którego całą drogę tak wypatrywali.
Piątego dnia dojechali do wyczekiwanego Tallina. Estońska stolica od początku przyciągała ich jak magnes. To pewnie dlatego, że – symbolicznie – najdalej wysunięta jest na północ – dalej tylko promem. I oczywiście do przeprawy promowej też dojechali, a w najbardziej wysuniętym punkcie portu zostawili naklejkę MotoPodhale.info 🙂
Później godzinami krążąc po estońskich wioskach, drogami dyskusyjnej jakości, wrócili na Litwę, gdzie w hotelu na starym lotnisku spędzili kolejną noc.
Czas już było myśleć o powrocie. Stęsknili się za górami i krętymi drogami. Wszędzie płasko i nudno. W drodze powrotnej zahaczyli o Wilno, gdzie spędzili kilka dłuższych chwil. Stamtąd już blisko do Polski. Nocleg znaleźli u znajomego w okolicach Strękowej Góry.
To miejsce jednej z najbardziej bohaterskich bitew II Wojny Światowej. Na początku wojny, podczas Kampani Wrześniowej, przeciw 42 200 żołnierzom niemieckim, 350 czołgom, 457 moździerzom, działom i granatnikom oraz wsparciu powietrznemu 600 samolotów Luftwaffe walczyło, pod dowództwem Władysława Raginisa, 720 Polaków – na jednego Polaka przypadło więc w przybliżeniu sześćdziesięciu Niemców i niemal jeden samolot. Tylko kilkudziesięciu polskich żołnierzy dostało się w niewolę niemiecką. Reszta zginęła walcząc do końca, dowódca dopełnił złożonej wcześniej przysięgi, że żywy nie odda bronionych pozycji. Po wyczerpaniu amunicji i wydaniu rozkazu kapitulacji ostatnim ocalałym podwładnym, sam pozostał na stanowisku dowodzenia i popełnił samobójstwo rozrywając się granatem.
Ostatni, siódmy dzień wyprawy, to już powrót do domu. Choć nadbałtyckie republiki bardzo im się spodobały – brakowało im naszego klimatu, jedzenia i krętych dróg. Podczas tygodniowej wyprawy nakręcili prawie 3,5 tys km.
Bardzo fajna wyprawa.
Fajna wyprawa i widac ze pogoda dopisala co w maju nie jest takie pewne.Pozdrawiam.