Dziś przekonałem się, jak mały jest świat, a jak wielka motocyklowa Rodzina. I że nasze LwG to coś więcej niż tylko machnięcie ręki.
A zaczęło się przypadkiem – od Instagrama, na którym siedzę już od dłuższego czasu wrzucając tam na zmianę zdjęcia raz jednego motocykla, raz drugiego. Tak z czasem nazbierało się ponad tysiąc „folołersów”, czyli tych, którym jakoś odpowiada ten cały motocyklowy spam. Ludzie z całego świata, praktycznie ze wszystkich kontynentów. I tak sobie lajkujemy fotki, od czasu do czasu pisząc jakiś komentarz łamaną angielszczyzną.
Kiedy wrzuciłem na ista zdjęcie z Morskiego Oka, jeden z „folowersów” wyjątkowo się ożywił pisząc, że on też tam chce jechać. Wyjaśniłem mu, że to niemożliwe i jakim cudem ja się tam znalazłem. Wypytywał przy okazji o ciekawe miejsca w Polsce, bo planował do nas podróż. Ma na imię Evgeny i mieszka daleko, w Rosji.
Wczoraj, kiedy na instagramie wylądowało kolejne zdjęcie z jeziorem, tym razem Czorsztyńskim, kolega z Rosji napisał, że jedzie do Polski i na pewno wjedzie nad Morskie Oko. Kiedy powtórnie mu wyjaśniłem w prywatnej wiadomości, że nie ma szans – odpuścił. Napisał, że w takim razie nie wie co będzie robić, ale pokręci się gdzieś na południu Polski. Na tym nasza rozmowa się skończyła.
Dziś, w przerwie pomiędzy imprezami, objeżdżałem sobie znów Jezioro Czorsztyńskie szukając miejsc na fajne zdjęcia. Zresztą dziś chyba każdy motocyklista skorzystał z pięknej pogody i wybrał się na przejażdżkę, bo kto wie, czy to nie ostatni pogodny weekend. Przejeżdżając przez Niedzicę Zamek mój wzrok spotkał się z nadjeżdżającym z przeciwka gościem na GS-ie. Przez myśl mi przeszło – Evgeny, ale szybkie przeliczenie rachunku prawdopodobieństwa dało wynik taki, że uznałem to za niemożliwe. Patrzę w luserko – hamuje. To ja też hamuję. Zawraca – to ja też zawracam. No on! To znaczy chyba on, bo chłopa w życiu na oczy nie widziałem. Patrzę – ma ruskie blachy i uśmiech od ucha do ucha – na pewno on.
No powiem Wam, że radość się taka w sercu zrobiła, jakbym kogoś z rodziny spotkał. I widziałem to samo w jego oczach. Przejechaliśmy na Zamajerz, pod Zamek, na wspólne foto. Chwilę porozmawialiśmy, wymieniliśmy się suvenirami i ścisnęliśmy grabę chyba z dziesięć razy.
Aż żałowałem, że z braku czasu nie mogłem pokazać mu uroków naszego pięknego regionu. Ja musiałem jechać do pracy, on pędził dalej, przed siebie. Ale chwila rozmowy i spotkanie ludzi z tak odległych miejsc uświadomiła mi, że nie ma nic piękniejszego niż motocyklowa pasja, którą można dzielić z ludźmi z całego świata.
Gratuluje spotkania , tez dziś przejezdzalem przez niedzice zamek .
już dawno tak moto-tłoczno nie było na podhalańskich drogach 🙂
Piękna historia 🙂 Oby więcej takich spotkań!