Nie jest ani zbyt wysoka, ani skalista. Z góry nie rozlega się widok zwalający z nóg, a jedzenie w schronisku na jej szczycie kosztuje majątek. Ale i tak warto tam jechać. Więc jedziemy. Gdzie? Na beskidzką Równicę.
Długość trasy: około 330 km
Czas przejazdu: około 7 godzin
Drogi: 100% asfalt, jakość dst, db, bdb
Wypad z Podhala w Beskidy to jedna z tych tras, które najlepiej robi się bez schodzenia z siodła. Idealna dla tych, dla których najlepszym sposobem zwiedzania jest podziwianie widoków jadąc, a nie łażąc po muzeach. I rzeczywiście tym razem nie będzie opisów skansenów czy innych atrakcji – po prostu jazda. A że na naszej drodze kilka przełęczy i setki zakrętów – zapowiada się ciekawie.
Ruszamy we trójkę z Bukowiny Tatrzańskiej. A konkretnie z parkingu przy dolnym rondzie w Bukowinie. Choć do przejechania zaledwie 300 kilometrów z hakiem – od razu trzeba się nastawić na kilkugodzinną jazdę, bo drogi raczej nie należą do tych ekspresowych – wiele jest ograniczeń prędkości, ostrych zakrętów, albo odcinków ze średnią jakością nawierzchni.
Kierujemy się przez Stasikówkę na Poronin, a później na Suche i Ząb.
Końcówka podjazdu pod Ząb to droga dość mocno związana ze sportem. Na pierwszy rzut oka widać, że z kolarstwem, bo na asfalcie nie brakuje napisów z nazwiskami naszych czołowych kolarzy Rafała Majki czy Marka Rutkiewicza, którzy startowali w Tour de Pologne. Ale też ze skokami narciarskimi – to tu mieszkańcy Zębu kilkakrotnie witali swojego ziomka Kamila Stocha, który po mistrzostwach świata czy olimpiadzie wracał z medalami do rodzinnej miejscowości. Tu też nasz mistrz, nieopodal drogi, którą jedziemy, postawił swój dom.
Na skrzyżowaniu w Zębie jedziemy prosto – na Nowe Bystre i Ratułów. Można też na Czerwienne, ale postanawiamy tą drogą wrócić. Obie drogi doprowadzą nas do Cichego, skąd jedziemy na Chochołów i polsko-słowackie przejście graniczne w Suchej Górze Orawskiej (Suchá Hora).
Tak naprawdę to przejścia granicznego jako takiego już nie ma – działało od 1995 do 2007 roku, kiedy to na mocy układu z Schengen zostało zlikwidowane. I choć przejazd odbywa się płynnie, i bez konieczności okazywania dokumentów, to o fakcie przekroczenia przypominają nam wielkie tablice z informacją o ograniczeniach prędkości i opłatach drogowych u naszych południowych sąsiadów.
Tuż obok przygranicznego parkingu znajduje się głaz z wyrytą inskrypcją: „W tym miejscu w nocy z 26 na 27 X 1941 r. marszałek Edward Śmigły-Rydz przekroczył granicę wracając do ojczyzny by kontynuować walkę z najeźdźcą”. Obelisk przypomina o tym historycznym wydarzeniu. Niestety marszałek zmarł niespełna półtora miesiąca później.
Wjeżdżamy na Słowację. Choć limity prędkości zbliżone są tu do naszych, to płatność mandatu (tzw. pokuty) w euro już niestety jest dużo większa niż w Polsce. Więc nasi krajanie automatycznie ściągają nogę z gazu (czasami aż przesadnie) i jadą tempem słowackim – wolniej, ale można się przyzwyczaić.
Przez Twardoszyn (Tvrdošín) docieramy do Namiestowa (Námestovo) i przejeżdżamy mostem z widokiem na Jezioro Orawskie (Vodná nádrž Orava) zwane często Morzem Orawskim.
Po przejechaniu mostu, dosłownie na jego końcu, dojeżdżamy do dość ruchliwego skrzyżowania, na którym skręcamy w lewo na Orawskie Podzamcze (Oravský Podzámok) i Dolny Kubin (Dolný Kubín). Jadąc tą drogą po kilku kilometrach dojedziemy do miejscowości Łokcza (Lokca), w której odbijamy na dobrze oznaczone Zakamienne (Zákamenné) i Nowoć (Novoť), gdzie znów przekroczymy granicę polsko-słowacką.
Jeszcze kilkanaście lat temu to przejście graniczne świeciło pustkami. Granicę mogli przekraczać tylko mieszkańcy okolicznych wiosek ze strefy nadgranicznej. Droga z jednej i z drugiej strony była w tak fatalnym stanie, że nawet jazda terenówką była uciążliwa. Później dopuszczono ruch turystyczny i towarowy do 7,5t, aż wreszcie – podobnie jak w Suchej Górze – przejście otwarto i teraz znów jest tu pusto. Tylko raz na jakiś czas coś przejedzie. Na szczęście poprawiono asfalt, dzięki czemu można troszkę odkręcić manetkę i popłynąć krętą, leśną drogą na przez Glinkę, Ujsoły i Rajczę na Milówkę (miasto rodzinne braci Pawła i Łukasza Golców z „Golec uOrkiestra” – któż ich nie zna?)
W Milówce, zwanej z przekąsem „Polskim Millau”, możemy zobaczyć ciekawą budowlę. Jest nią składający się z 12 przęseł wysoki na 27 i długi na 654 metry wiadukt nad rzeką Kameszniczanka. Porównanie do tego francuskiego, najwyższego w Europie wiaduktu, który ma 2460 m długości i 341 m wysokości może niezbyt trafne, chociaż Millau i Milówka nawet brzmią podobnie. Tak czy siak nie mamy się czego wstydzić – wiadukt naprawdę robi niesamowite wrażenie i przynajmniej nie musimy płacić prawie 10€ za przejazd, jak za ten francuski. A musimy wjechać na prowadzącą nim drogę S69, aby po kilku kilometrach zjechać z ekspresówki i skierować się na Koniaków i Istebną.
Kolejna część naszej drogi to motocyklowa rozkosz. Przejazd przez Beskidzką Trójwieś – Koniaków (słynący z koronek i koronkowych stringów), Jaworzynkę i Istebną w otoczeniu pięknych górskich terenów (po drodze wiele punktów widokowych) to już super sprawa. A przed nami jeszcze Przełęcz Kubalonka (758 m n.p.m.), która z piękną nawierzchnią i wieloma zakrętami przyciąga motocyklistów jak magnes.
Na szczycie przełęczy w oczy rzuca się tabliczka kierująca na Zameczek Prezydencki. Niestety niewielkie są szanse na jego zwiedzanie. To znaczy są, ale trzeba iść większą grupą i zgłosić wizytę na 7 dni wcześniej. A Zamek Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w Wiśle, bo tak dokładnie nazywa się ta budowla, to bardzo ciekawe historycznie i architektonicznie miejsce.
Pierwszy pałac należący do Habsburgów pojawił się tu w 1906 roku i pełnił funkcję pałacyku myśliwskiego. Później w historycznej zawierusze zmieniali się właściciele i wystrój. Po pożarze odbudowano go dla prezydenta Ignacego Mościckiego w latach 1929-31. Ciekawe, że już na początku lat 30. XX wieku zameczek był zasilany energią elektryczną, miał własne ujęcie wody pitnej, centralne ogrzewanie i własną dwukomorową oczyszczalnię ścieków. Obecnie składa się z Zamku Górnego, Dolnego, Gajówki i Kaplicy z 1909 r. pod wezwaniem Św. Jadwigi Śląskiej.
Jeszcze jedną ciekawostką jest to, że w apartamentach prezydenckich nie ma łazienki. Jest za to bardzo obszerny salon łazienkowy z podgrzewaną podłogą (z lat 30.!), na środku którego stoi wanna. W salonie kąpielowym stoi też żeliwny piec, który kiedyś służył do ogrzewania kościółka. Został on wykonany w 1926 r. w kuźni ustrońskiej na licencji amerykańskiej. Wyobraźcie sobie, że eksperci badający materiał, z jakiego został on wykonany, orzekli, że dziś, w XXI wieku, nie są w stanie wytworzyć takiego żeliwa!
Ale miało być o jeździe, a nie o zabytkach. Więc dojeżdżamy wreszcie do Wisły, która niejednokrotnie porównywana jest z Zakopanem. I choć ani wiślacy, ani zakopiańczycy nie lubią takich porównań to rzeczywiście można znaleźć kilka cech łączących oba miasta – turystyczne, górskie miejscowości ze skoczniami narciarskimi – o, i już jest podobieństwo! 🙂
Z Wisły jedziemy na Ustroń, gdzie rozglądamy się za tabliczkami z napisem Równica – czyli naszym miejscem docelowym. Sam wjazd na górę to seria kilkunastu ostrych zakrętów. W sezonie trzeba bardzo uważać na pieszych, którzy wspinają się na górę i na wzmożony ruch samochodów, których też jest od groma.
Kiedy w końcu dotrzemy do szczytu możemy natknąć się na mały zator przy wjeździe na parking. Są tam pobierane opłaty, ale tylko od samochodów – motocykle wjeżdżają gratis. Nie warto więc czekać, tylko objeżdżać korek i pomachać przyjaźnie panu parkingowemu na „dzień dobry”. Na górze bez problemu znajdziemy miejsce do parkowania. Znajdują się tam różne obiekty – sklepy z pamiątkami, punkty gastronomiczne i schronisko PTTK na Równicy, które tak naprawdę nie znajduje się na szczycie, tylko 100 m niżej (795 m n.p.m.).
Na samym szczycie Równicy powstały komercyjne biznesy, jakieś karczmy i hotele. Można tam podjechać, aby z parkingu spojrzeć na okolicę. Przy ładnej pogodzie rozciąga się tam rozległa panorama Beskidu Śląskiego ze szczytami: Czantorii Wielkiej, Małej, góry Tuł, Skrzycznego, Soszowa Wielkiego, Baraniej Góry, Malinowskiej Skały.
Nieopodal schroniska znajduje się punkt z suvenirami, gdzie można nabyć pamiątkową naklejkę na motocykl. Pani ze sklepu, mieszkanka Równicy, chwali motocyklistów za czystość i kulturę. Bardzo miło wspomina zloty, które odbywają się na Równicy. W sezonie odbywa się kilka zlotów w tym jeden nocny, kończący się imprezą do białego rana.
Punkt docelowy osiągnięty, obiad zjedzony, naklejki na motocyklach są – można wracać do domu. Cofamy się więc kilka kilometrów do Wisły, skąd kierujemy się na Szczyrk. Ale zanim wjedziemy na kolejną krętą drogę prowadzącą przez Przełęcz Salmopolską koniecznie zatrzymujemy się przy skoczni im. Adama Małysza w Wiśle Malince. Bez problemu wjeżdżamy na parking praktycznie przy samym wybiegu skoczni i robimy pamiątkową fotkę.
Zaraz za skocznią zaczynają się zakręty i podjazd pod Przełęcz Salmopolską (934 m n.p.m.) zwaną często Białym Krzyżem ze względu na znajdujące się na szczycie: karczmę o tej samej nazwie i biały, drewniany krzyż, który stoi tuż przy drodze. Wiele osób z przełęczy wybiera się na pobliską Baranią Górę (1220 m n.p.m.), która jest najwyższym szczytem polskiej części Śląska Cieszyńskiego i polskiego Górnego Śląska.
Nas droga prowadzi do Szczyrku, gdzie bystre oko dojrzy rozbudowujący się kompleks narciarski na zboczach Skrzycznego i okazałą skocznię narciarską Skalite. Dalej przez Buczkowice i Rybarzowice na Żywiec.
Z Żywca mamy spory wybór dróg, które zaprowadzą nas do domu. Nasz wybór pada na trasę Jeleśnia – Pewel Wielka – Lachowice – Stryszawa – Przysłop i Zawoja. Droga fajna, kręta, wąska i mało uczęszczana. W ostatnim czasie nawet poprawili tam nawierzchnię, bo kiedyś przejazd tą drogą nie należał do najmilszych.
Szczególnie niewielka Przełęcz Przysłop (661 m n.p.m.) robi wrażenie. Jadąc przez nią w stronę Zawoi w pewnym momencie kierujemy się wprost na pasmo Policy (1369 m n.p.m.), gdzie 2 kwietnia 1969 roku rozbił się samolot pasażerski PLL LOT z 47 pasażerami i 6 członkami załogi na pokładzie. Wszyscy zginęli. Aż wierzyć się nie chce, że ten samolot trafił tu przez pomyłkę, a jego faktycznym celem było położone prawie 100 km stąd lotnisko w podkrakowskich Balicach.
Z Zawoi, gdzie doprowadziła nas droga ze Stryszawy, obieramy kierunek na Jabłonkę. Oczywiście przy okazji zaliczamy kolejną z przełęczy – Przełęcz Krowiarki (1012 m n.p.m.). Oddziela ona masyw babiogórski od Pasma Policy, a przy prowadzącej przez nią drodze pracował własnoręcznie Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II.
Mijamy Skansen Orawski w Zubrzycy Górnej i dojeżdżamy do Jabłonki. Dalej do Czarnego Dunajca. Tam rezygnujemy z krótszej drogi przez Nowy Targ i kręcimy na Miętustwo, Czerwienne (odwiedzamy po drodze Bachledówkę) i Ząb, przez który jechaliśmy kilka godzin wcześniej.
Do punktu startu wracamy po ponad 7 godzinach od wyjazdu. Choć to tylko około 330 km to potrafi dać mocno w kość. Trasa warta polecenia szczególnie na wiosnę i jesień – poza szczytem sezonu, kiedy ruch jest mniejszy, a radość z luźnego pokonywania krętych dróg większa.
Super trasa 🙂 Trzeba będzie na wiosnę się tam wybrać.
Ta fotka z Cichego byłaby fajna na tło pulpitu – śliczna.
Ps. Piszę się na większą rozdzielczość 😉
Pozdrawiam.