Spragnieni motocyklowych podróży i nowo odkrytych miejsc – Stanisław Para z Bukowiny i Andrzej Budz z Białki Tatrzańskiej na początku sezonu motocyklowego 2015 wybrali się na Bornholm.
Pomysłodawcą wyprawy był Stanisław. Już dobre pół roku wcześniej, kiedy Podhale przykrywała jeszcze śnieżna pierzyna, głównym moto-tematem Staszka była właśnie ta duńska wyspa na Bałtyku.
Dlaczego akurat motocyklem na Bornholm? – Gdzieś czytałem o wyprawie na tę wyspę i bardzo mnie to wciągnęło – mówi Staszek. – Szczególnie podobała mi się wizja płynięcia promem. Przyznam szczerze, że nad kilka mórz, a nawet nad ocean, koła motocykla mnie już zawiozły, ale promem nigdy wcześniej nie płynąłem – dodaje.
Przygotowania rozpoczęły się od zakupu biletów kilkanaście tygodni przed wypłynięciem. – Wyszukałem sobie w googlach „Kołobrzeg – Nexo”, zadzwoniłem pod znalezione numery i dzięki miłej pani przez telefon załatwiłem bilety. W sezonie prom kursuje częściej, a my jechaliśmy jeszcze przed wakacjami, więc trzeba było wszystko rezerwować wcześniej – mówi Staszek. Później przyszedł czas na studiowanie mapy i poszukiwanie ciekawych miejsc w okolicy. Przegląd motocykla i dokumentów to już tylko formalność.
Wreszcie przyszedł upragniony dzień – 5 czerwca 2015r., piątek, dzień po Bożym Ciele. Wcześnie rano, odprowadzeni przez zaprzyjaźnionych motocyklistów, ruszyli na północ.
– Wizytę na Bornholmie zaplanowaliśmy na niedzielę, bo wtedy kursuje prom. Mieliśmy więc dwa dni na dojazd. Ale że pogoda była wspaniała, a my spragnieni kilometrów, to zrobiliśmy ich pierwszego dnia aż 800 – opowiada Staszek.
Dojechali do przyjaciół w Karpnie, w województwie zachodnio-pomorskim, gdzie spędzili noc i pół następnego dnia. Do Kołobrzegu zostało im zaledwie 70 kilometrów, więc w sobotę, spacerowym tempem, zajechali nad morze. Czasu mieli sporo, więc na spokojnie odebrali bilety na prom w Polskiej Żegludze Morskiej i bez większych problemów, nieopodal portu, znaleźli kwaterę na dwie kolejne noce. Po południu poszli zwiedzać miasto, a Staszek, obowiązkowo, wykąpał się w morzu, które o tej porze roku nie należy do najcieplejszych.
W niedzielę chłopaków czekała wczesna pobudka. Już po piątej musieli się „brać za siebie”, bo około szóstej rozpoczynał się załadunek maszyn na prom.
Prom ruszył punktualnie o 7:00 i płynął prawie 4 godziny. – Przez pierwszą godzinę widać polskie wybrzeże, później prawie dwie godziny dookoła tylko morze, a później, przez ostatnią godzinę, widać powoli zbliżającą się wyspę. Andrzej odpoczywał, a ja, zafascynowany morzem jak małe dziecko, kursowałem od dolnego pokładu do górnego i z powrotem – opowiada Staszek. Na miejsce dopłynęli około 11. Szybkie wypakowanie maszyn, przejście przez duński urząd celny, które jest tylko krótką formalnością i można jechać.
Na promie dowiedzieli się, że nie ma co szaleć – nieoznakowane pojazdy policji skutecznie wyłapują tych, którzy przekraczają prędkość, a jaskrawo-żółte i pomarańczowe pasy na drodze wskazują bezwzględne pierwszeństwo pieszych.
Rundkę po wyspie zaczynali i kończyli w Nexo, gdzie cumują promy. Przejechali trasą: Nexo – Svaneke – Osterlars – Gudhjem – Sandvik – Ronne – Nylars – Nexo. W sumie, objeżdżając wyspę dookoła i „zaglądając” trochę w jej środek nasi motocykliści zrobili około 80 kilometrów. Nie za dużo, ale trzeba pamiętać, że cała linia brzegowa Borholmu ma zaledwie 141,5 kilometra.
– Podziwialiśmy z motocyklowych siedzeń murowane wiatraki z obrotowymi kopułami, okrągłe kościoły, twierdze. Na północy piękny zamek oraz skaliste wybrzeże. W stolicy zwiedziliśmy duży port z ogromnymi promami. Nie brakowało też osobliwości, jak odcięta głowa, mam nadzieję, że sztuczna, nabita na pal przed jednym z domów z adnotacją „co cię czeka, jak tu wejdziesz” – opowiada Staszek. – Wyspa fajna, praktycznie z każdego miejsca widać morze. I wszystko pięknie przystrzyżone, trawka rośnie, jakieś zboże, bydełko się pasie. Fermę jakąś czuć, ale jej nie widać, tak schludnie poukładane mają wszystko – ciągnie dalej opowieść. – Ale najlepiej to wspominam rybę. – W Gudhejm trafiliśmy na świetną knajpę rybną. Płaciło się tylko za wejście, a później, na zasadzie szwedzkiego stołu ułożonego na kształt wielkiej łodzi, do woli można się było częstować wszystkim, co mieli.
Przyjechali do Nexo około godzinę przed odpłynięciem promu i poszli jeszcze piechotą zwiedzać miasto. Liczyli, że uda im się kupić jakieś pamiątki, ale nic z tego – wszystkie sklepiki były zamknięte, bo tu w niedzielę nikt nie pracuje. Prom odpływał punktualnie o 18 i płynął, jak poprzednio, 4 godziny. Przed godziną 23 byli na wynajętym wcześniej noclegu.
Następnego dnia, w poniedziałek, ruszyli w kierunku domu. Oczywiście okrężną drogą. Najpierw wybrzeżem na wschód, a później na południe. Przy okazji zwiedzali… składy maszyn rolniczych, bo Andrzej, miłośnik agro-mechanizacji rozglądał się za jakimś ciekawym sprzętem. Nocleg znaleźli w okolicach Grudziądza.
Następnego dnia planowali ruszyć na Mazury i może dalej, na wschodnią ścianę Polski, ale plany pokrzyżowała pogoda. Rozpadało się w całej Polsce i prognozy raczej nie dawały nadziei na poprawę. We wtorek, po 5 dniach i po przejechaniu około 2 tys. kilometrów, wrócili szczęśliwie do domu.