Subskrybuj MotoPodhale na Youtube!

Największy kozak przyjechał z Nowego Targu

Myślisz, że jak masz piękny, turystyczny motocykl z kuframi, a pod siedzeniem stado gotowych do pracy kucy, to jesteś kozak? 🙂 To przeczytaj relację z wyprawy 22-letniego Mateusza Rychlaka z Nowego Targu, który nocą, w deszczu i zimnie, przejechał prawie 800 km na swoim motorowerze, aby dotrzeć na wrześniowy zlot w Charlejowie.

A oto relacja przesłana przez Mateusza.

Dzień 25 września 2015 roku mogę zaliczyć do najbardziej ekscytujących dni w moim życiu – chyba na równo z dniem narodzin 🙂 Na Podhalu nastąpiło załamanie pogody. Od dwóch dni temperatura wahała się w okolicach 10 stopni, a z nieba spadała ściana deszczu. Ja spontanicznie podjąłem decyzję – jadę na zlot do Charlejowa. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że Charlejów oddalony jest około 400 km od Nowego Targu, a ja chciałem dostać się tam swoim motorowerem „Derbi Senda R50” – czyli całe 6 koni mocy, w 49 cm3 silniczku. Niektóre kosiarki mają dużo więcej.

Z natury jestem bardzo uparty, więc w domu nikt nie kwestionował mojej decyzji. O reakcji znajomych mógłbym napisać kilka stron. Wszyscy oczywiście pukali się w czoło, były też próby umówienia mnie na wizytę u psychiatry. To się nie mogło nie udać, po za tym obiecałem braciom z „Bears Riders Łuków”, że się pojawię choć bym miał go pchać.

Wyjechałem z domu w piątek około 22 . Trasa z Nowego Targu do Krakowa przebiegała bez żadnych przygód.  Jak wjechałem na stacje w Myślenicach byłem już tak mokry, jakbym wyszedł z basenu. Pierwsze problemy zaczęły się w samym Krakowie. Gdy stałem na światłach, zobaczyłem dym z przodu. Okazało się, że cały wydech jest poluzowany. Na dodatek łańcuch luźno wisiał. Tu powstała chwila zwątpienie w wyprawę – wracać czy jechać. Na szczęście to Kraków, więc są sklepy całodobowe. Pierwsza myśl to Tesco na Kapelance i parking zadaszony. Swoją maszynę zostawiłem w pustym boksie na wózki, który po zakupie suchych skarpet i zestawu kluczy przekształciłem w warsztat i garderobę. No ale koniec tego dobrego, trzeba wyruszać po jeszcze lepsze. Miasto królów opuściłem o 02:00.

Zaczynało lać coraz bardziej. Ja w starym kasku enduro, bez szybki, bez gogli, tylko w moich okularach korekcyjnych. Deszcz zacinał mi po twarzy. Ciemno i strasznie słaba widoczność. Trzymałem się tylko błyskającego się na biało pasa na czarnej drodze. Moja prędkość czasami nie przekraczała 20 km/h.

Zmęczenie dawało już się we znaki. Momentami zastanawiałem się gdzie jestem, gdzie jadę i jak długo miałem zamknięte oczy. Mówię sobie wreszcie: „czas na nocleg”. Była już sobota, około 5 rano. Spytałem się na stacji shell o pokój, ale mieli nieczynne. I całe szczęście, bo bym pewnie nie dotarł na zlot, na którym mi najbardziej zależało.

Kawy już nie pomagały, energetyki też. Często robiłem przerwy, żeby zejść z moto, przejść kawałek, zapalić wilgotnego papierosa. Powoli zaczynało świtać, a ja jeszcze nie dojechałem nawet na S7 przy Kielcach. Myślę: „nie!” – ostatnia dłuższa przerwa na orlenie przed S7, toaleta, płuczę oczy, dwa duże red-bull’e, tankowanie pod sam korek, papieros, 3 2 1 i jazda.

Dojeżdżam, w końcu „eska”, ale ja przecież nie mogę po niej jechać motorowerem, bo jak będzie stała policja to co? Mandat! Nie pozwolą się poruszać po drodze szybkiego ruchu, więc tylko laweta. Bokiem nie objadę, bo dołożę 150 km i nawet na poniedziałek tam nie dotrę. Ryzyk-fizyk, jadę!

Mijam znak „Kielce Południe”, zjazd „Kielce Zachód”, „Kielce Północ”, „Kielce Jaworznia”. Nagle… silnik padł! Zszedłem, zacząłem kląć, że „tak nie może być”, że „jakim prawem”! Prawie się popłakałem. Okazało się, że o gaźnik przestał na chwile podawać duszę silnikowi. Ruszyłem kopką i odpalił. Wtedy ta chwila wzruszenia, gdy mówiłem na głos do niego „proszę dojedź, wytrzymaj już nie daleko” (choć prawie połowa drogi przede mną jeszcze, ale moto nie musiało o tym wiedzieć).

Przejechałem Kielce, zostało jeszcze parę kilometrów i zjadę z „eski”. Jest udało się! Zmierzałem dalej w kierunku Radomia. Myślałem, że jak już tam dotrę, zostanie mi tylko rzut kamyczkiem i na miejsce dojadę w glorii i chwale (i tak było). Dalsza droga przebiegała bez większych niespodzianek. Gdy zobaczyłem po drodze znak z nazwą miejscowości „Szczęście”, od razu uśmiechnąłem się i mówiłem do siebie „Ha! To to, czego szukałem! Na pewno dojadę!”
Mijałem kolejne miejscowości, aż wreszcie jest – Charlejów! Powiedziałem wtedy do siebie z największym uśmiechem, jaki kiedykolwiek miałem, „jestem w domu!”. Zegar wskazywał godzinę 13, a ja miałem za sobą dobre 15-naście godzin jazdy.

Zlot odbywał się w remizie OSP. Zaraz po wjeździe poszedłem się przebrać w suche ciuchy, niestety spóźniłem się na Mszę i rajd po okolicznych miejscowościach, a szkoda. Parę osób mi gratulowało dotarcia na miejsce.

Nie byłem tylko ja z Podhala. Była nawet kapela z Nowego Targu i grupa Harley-Davidson Motorcycle z Zakopanego. Był smaczny poczęstunek i impreza integracyjna (prawie do trzeciej nad ranem). Były puchary dla najstarszego motocyklisty na zlocie i dla tego, który przebył najdłuższą drogę na zlot. Ten właśnie motocyklista, Robert Szczypkowski, pochodzi z Białego Dunajca, a pracuje w Norwegii, skąd przyjechał. Ja otrzymałem puchar „Dla Największego Kozaka Zlotu” i nowiutki kask. Byłem strasznie tym zdziwiony, ponieważ nawet nie myślałem że ktoś to doceni.

Po występie kapeli Szyna (organizator zlotu; Mariusz „Szyna” Kłusak) zadeklarował, że przeznaczy połowę kwoty na budowę placu zabaw w Charlejowie. Były także wolne datki do kasku. Na ten cel zostało zebrane około 1800 zł, a wójt Gminy Serokomla zobowiązał się do dołożenia brakującej kwoty. Były także pokazy grupy rekonstrukcyjnej i dyskoteka do późnych godzin. Nocleg na remizie był świetny, po prostu klimatyczny.

W niedziele trzeba było się niestety powoli pakować i przygotowywać do wyjazdu, sprawdzenie dokręcenia śrub, dociągnięcie łańcucha i można było jechać. Wyjechałem około 14. Podróż powrotna też nie obyła się bez niespodzianek. Około 40 km od Charlejowa brakło mi benzyny… w polach… Ale kląłem! Na szczęście udało mi się zatrzymać parę miłych starszych ludzi. Do stacji było 3 km. Poprosiłem ich o przejechanie po paliwo, dałem im półlitrową butelkę, aby starczyło tylko na dojazd do stacji.
Patrzę – wracają. I co? Niespodzianka! Pan mi daje pełną, 1,5 litrową butelkę z benzyną! Nawet nie chciał pieniążków za to paliwo! Strasznie byłem im wdzięczny. Powiedział, że nigdy nie wiadomo co jemu się stanie, a może trafi na mnie.

Ruszyłem dalej i długo nie trzeba było czekać, żeby komuś odwdzięczyć się miłym gestem. Zaraz za Kielcami widzę auto na awaryjnych. Zatrzymałem się i pytam czy coś się stało. Defekt. Młodzi ludzie, chłopak z dziewczyną, wjechali w dziurę i padła im opona. On się mnie pyta, czy nie mam czasem klucza do kół (trochę ze śmiechem, że ja… klucze… w motorku…). Dobrze, że miał 19-ski przy kołach, tak jak ja. Znalazł się klucz. Miałem nawet latarkę, bo ciemno już było. Koło zmienione, więc nadszedł moment podania sobie graby i dalsza podróż. Nagle Pani mnie woła czy czasem portfela nie zgubiłem. Patrzę po kieszeniach, brak, to mówię, że „jak pusty to mój” 🙂 Jak miło jest spotkać takich ludzi na trasie. Do domu zajechałem na 1 rano (w poniedziałek). Droga powrotna to około 11 godzin z przerwami, ale na następny zlocik będę musiał się wyrobić w 8 godz 🙂

Trudy jazdy wynagrodziła mi wspaniała atmosfera panująca wśród uczestników zlotu. Od razu zapomniałem o zimnie, bólu pleców i przemoczonym ubraniu. Wracając też nie zwracałem na to uwagi, bo chciałem jak najszybciej zobaczyć miny tych wszystkich sceptyków. Udowodniłem wszystkim, i samemu sobie, że „chcieć to móc”. Ani odległość, ani pogoda nie są przeszkodą, by zrealizować swoje marzenia.

Statuetkę, którą dostałem, „Dla Największego Kozaka Zlotu” będę pokazywał wnukom, żeby wiedzieli, że dziadek jak coś powiedział – to zrobił. Moja przygoda z motocyklizmem zaczęła się dość szalonym wypadem, ale jedno wiem – był to mój pierwszy zlot i na pewno nie ostatni. Warto było podjąć ten trud by spotkać takich ludzi.

Pozdrawiam wszystkich uczestników zlotu Charlejów 2015

Szczególne podziękowania dla grup:
Bears Riders Łuków i Harley Davidson GLOBETROTTER PODHALE

Mateusz Rychlak


Więcej zdjęć na facebookowym profilu Bears Riders Łuków.

2 komentarze

  1. Gratuluję wytrwałości w dążeniu do celu. Ze swojej strony życzę Ci zdrowia i siły w tym co robisz. A dla wielu „motocyklistów”, niech będzie to przykład, który należy naśladować.
    Z motocyklowym pozdrowieniem
    Stanley – PH GM”Orawa”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.