Jednośladem na kanonizację

W ostatni weekend kwietnia każdy, kto tylko mógł, pielgrzymował do Rzymu na kanonizację Jana Pawła II – własnymi autami, autokarami, piechotą, rowerem – my wybraliśmy motocykle.

Pomysł wyjazdu zrodził się zaraz po ogłoszeniu daty kanonizacji Papieża Polaka. Szczególnie że, również motocyklami, byliśmy w Rzymie na beatyfikacji Jana Pawła II w 2011 roku.

Odprowadzeni przez zaprzyjaźnionych motocyklistów wyruszyliśmy w środę po Wielkiej Nocy, 23 kwietnia. Sześć osób na 4 motocyklach: Anna i Stanisław Parowie oraz Mariusz Kowalczyk (z Bukowiny Tatrzańskiej), redaktorzy Wiadomości Telewizyjnych TP TV Beata i Jarosław Jastrzębscy (z Zakopanego) i ja, niżej podpisany, Adrian Gładecki (z Brzegów).

Na zaprzyjaźnionych motocyklistów zawsze można liczyć 🙂 Pożegnanie na granicy polsko-słowackiej Jurgów-Podspady.

Ohydna słowacka kawa z parkingowego ekspresu miała jedną zaletę – była tak niedobra, że lepiej dobudzała niż niejeden energydrink.

Pyszny parkingowy obiadek na austriackiej autostradzie.

W młodości zbierało się znaczki do klasera i karty telefoniczne, teraz naklejki odwiedzanych państw na motocyklowe kufry.

Droga do Rzymu zajęła nam 3 dni. Oczywiście jechaliśmy trochę okrężną drogą, żeby przy okazji coś zwiedzić. Od Bolonii odbiliśmy bardziej na południowy zachód, aby zahaczyć o Alpy Apuańskie, które pomimo nazwy nie mają z Alpami nic wspólnego – są częścią Apeninów, a ich wysokość nie przekracza 2 tys m. Choć niewysokie – robią niezwykłe wrażenie, bo schodzą prawie do samego Morza Śródziemnego. Cały dzień upajaliśmy się jazdą po krętych i wąskich dróżkach, które raz po raz przeprowadzały nas przez malownicze, włoskie miasteczka górskich rejonów Toskanii.

No i brakło paliwa na włoskiej autostradzie – zaledwie 2,5 km przed stacją. Ale sprawnie udało się dowieźć kanister z dolewką i pośmigaliśmy dalej. 

Chociaż wszystkie drogi prowadzą do Rzymu – czasami trzeba było się upewnić, czy rzeczywiście tak jest.

Claudio (w środku), przemiły Włoch i właściciel 4 motocykli BMW, to jedna z tych dobrych dusz, które spotkaliśmy na trasie. Wsiadł na swoją maszynę i zaprowadził nas na do przytulnego hotelu z względnie normalnymi cenami. 

Dopiero po zjechaniu z głównych dróg zaczyna się przygoda i wspaniałe widoki.

Setki zakrętów, mały ruch, super nawierzchnia i piękne widoki – tak wyglądają okolice Modeny.

Malownicze miasteczko Fiumalbo we Włoszech. Urzekły nas te kamienne dachy.

Polowe śniadanko i kawka przy moście św. Marii Magdaleny w Toskanii, zwanym również diabelskim mostem, bo legenda mówi, że – z pomocą czarta – wybudowano go w jedną noc.

Planowaliśmy dotrzeć w okolice Rzymu w piątkowy wieczór. Ale z planami zazwyczaj tak bywa, że na planach się kończy. Zauważyliśmy problem z oponą w staszkowym motocyklu. Wydawała się niedopompowana, chociaż dość dokładnie sprawdzana była kilka dni wcześniej.

Na jednej z przydrożnych stacji benzynowych, sporo ponad 100 km przed Rzymem, Staszek postanowił dobić troszkę powietrza. I jak tylko dotknął wentyl – koniec. Syk, wentyl został w ręce, kapeć. Na szczęście godzina była jeszcze młoda, więc wydawało nam się, że nie będzie problemu z naprawą uszkodzonego koła. Nic bardziej mylnego. Nie wiedzieliśmy, że 25 kwietnia w Italii wypada Dzień Wyzwolenia. I wyzwoleni włosi mają wolne. A jak oni mają wolne, to na serio nic nie robią. I choć byliśmy w stanie zapłacić nawet 100€ żeby tylko nam to koło zrobili – zero szans. U nich w wolnym dniu nikt do pracy nie przyjdzie.

Mozolne prace przy naprawie wentyla. Staszka motocykl zaczął przypominać pojazd z „Powrotu do przyszłości”.

Skończyło się tak, że część grupy pojechała szukać noclegu, a druga część podjęła próbę reanimacji uszkodzonego wentyla. Z pomocą przyszedł wieziony w kufrze Poxipol, który rzeczywiście skleił uszkodzoną część tak mocno, że śmiało można było dobić ponad 2,5 bara i dojechać do campingu, gdzie czekała ciepła zupka i młode włoskie wino z okazji imienin kolegi Jarka. A fachowiec zajął się kołem rano, jak już odpoczął, inkasując coś koło 5€.

Najgorsze było to czekanie 25 minut, aż klej zaschnie. Aż chciało się podejść i sprawdzić, czy może już wcześniej wystarczająco nie chwycił.

Profesjonalne zaklejenie wentyla 🙂

Jak już nie wypadło przy pompowaniu, to był dobry znak. Udało się wbić ponad 2,5 bara.

Dokręcania chyba-naprawionego koła na stacji paliw przy włoskiej drodze szybkiego ruchu skąpanej w promieniach zachodzącego słońca. Czyż to nie romantyczne? 🙂

Do Rzymu dojechaliśmy w sobotnie przedpołudnie. Podzieliliśmy się na 2 grupy. Bukowiańska zwiedzała rzymskie zaułki i odpoczywała, a tygodnikowa ruszyła w teren, aby już od soboty relacjonować czytelnikom TP i widzom Wiadomości TP TV tak ważną dla górali uroczystość wyniesienia na ołtarze papieża Polaka.

My, jako akredytowani dziennikarze, Mszę kanonizacyjną spędziliśmy w obrębie Placu Świętego Piotra, a Ania, Staszek i Mariusz przy jednym z wielu rozstawionych w centrum miasta telebimów z transmisją dla pielgrzymów.

Parkowanie motocykli w Rzymie to super sprawa. Można w zasadzie wszędzie, byle nie blokować ruchu pieszych i samochodów.

Nawet w dzień kanonizacji parkowaliśmy tuż przy Watykanie.

Staszek, Mariusz i Ania (autorka zdjęcia) zwiedzali Rzym.

Do pracy marsz – ekipa tygodnikowa poszła w teren przygotowywać materiał z kanonizacji.

Całą kolejną noc i dzień spędziliśmy na uroczystościach beatyfikacyjnych na Placu Świętego Piotra. Zdjęcia z tego pięknego i wzruszającego wydarzenia znajdziecie w galerii.

Pamiątkowa fotografia przed wyjazdem z Wiecznego Miasta.

W poniedziałek opuściliśmy Stolicę Piotrową i w korkach dojechaliśmy do oddalonego zaledwie o 60 km od Rzymu sanktuarium Matki Boskiej Łaskawej na Mentorelli.

Rogacizna w drodze na Mentorellę to coś zupełnie normalnego. Jak przekonywali ojcowie zmartwychwstańcy dość częstym widokiem jest bydło grzejące się na ciepłym asfalcie.

To piękne, położone w górach (ponad 1100 m n.p.m.) sanktuarium jest jednym z najstarszych miejsc kultu maryjnego w Europie, a historia jego powstania sięga VI wieku!

Nasze maszyny mogliśmy zaparkować tuż przy wejściu do sanktuarium.

Opiekunowie sanktuarium, ojcowie z zakonu zmartwychwstańców, przyjęli nas po królewsku, zaoferowali nocleg i ugościli – co szczególnie miło przyjęliśmy z powodu deszczowej nawałnicy, która przyszła w kilkanaście minut po naszym przyjeździe na Mentorellę.

Jak tylko rozeszły się chmury deszczowe mogliśmy ujrzeć widok, jaki rozpościera się z tego cudownego miejsca.

Widok na Mentorellę. 

I kolejny widok z góry na pobliskie miejscowości.

Zwierzęta na Mentorelli i w okolicy żyją luzem, nie są niczym przywiązane.

Nie boją się ludzi, ani bez powodu nie atakują.

Choć zdarzają się przypadki, że potrafią nieźle postraszyć w obronie swoich małych.

Z żalem i smutkiem opuszczaliśmy to piękne, ciche i mistyczne miejsce. Górskie, kręte ścieżki doprowadziły nas do autostrady, którą pomknęliśmy na Monte Cassino – obowiązkowy punkt każdej pielgrzymki po ziemi włoskiej. W maju tego roku mija 70. rocznica jednej z najbardziej krwawych bitew II Wojny Światowej. To tu w walce aliantów z Niemcami po obu stronach zginęły tysiące żołnierzy, w tym wielu Polaków. I choć historycy po dziś dzień niejednoznacznie oceniają sens i znaczenie tego starcia – obowiązkowo trzeba pokłonić się nad grobami poległych rodaków, którzy swoje życie oddali, walcząc o naszą wolność.

Przy Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino.

Widok z drogi prowadzącej na Monte Cassino również zapiera dech w piersiach. Dziesiątki autokarów na krętej drodze dość mocno przeszkadzają w sprawnym pokonaniu tej drogi motocyklem – co chwilę trzeba się zatrzymać i zaczekać aż autokary się poprzepuszczają.

Bez problemu znaleźliśmy nocleg u podnóża Monte Cassino, a następnego dnia rozpoczęliśmy powrót do domu. Pokonanie bez mała 1800 km drogi powrotnej zajęło nam 2 dni. Oczywiście nie obyło się bez przeszkód.

Naprawa uszkodzonego wentyla kilka dni wcześniej nie zakończyła definitywnie zmagań z uszkodzonym kołem w Staszkowym motocyklu. W drodze powrotnej rozleciała się guma, która wyraźnie naruszona została podczas jazdy na zbyt niskim ciśnieniu w drodze do Rzymu.

Na szczęście w pobliżu autostrady był motocyklowy wulkanizator, nieopodal hurtownia opon do jednośladów a Włosi w tym akurat dniu nie mieli żadnego święta, więc szybko udało się problem rozwiązać.

Brakło już czasu na zwiedzanie pięknego wybrzeża adriatyckiego czy majestatycznie strzelających w niebo Alp, które widzieliśmy z oddali. Ale i na nie kiedyś przyjdzie czas i znów wskoczymy na jednoślady. Bo jazda motocyklem to bardzo wciągająca pasja – jak się już raz spróbuje, to później ciężko przestać jeździć.

Wyprawa motocyklowa bez odpowiedniej ekipy byłaby drętwa i męcząca. Nasza ekipa stanowiła zgraną paczkę i chociaż każdy ma inny charakter – dogadywaliśmy się bez problemu. Od lewej: Mariusz, Staszek, Ania, Beatka, Jarek i Adrian.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.