Korzystając z pięknej, jesiennej pogody zrobiliśmy szybki wypad na Węgry. To, co zobaczyliśmy, na długo zostanie w naszej pamięci.
Jesień – już samo słowo budzi w motocyklistach raczej negatywne uczucia. Zazwyczaj, poza kilkoma ciepłymi dniami, pada, leje i dżdży – na zmianę. Do tego ochłodzenie i krótkie dni nieuchronnie zbliżają nas to zakończenia sezonu.
Jednak tegoroczna jesień zrobiła nam przyjemnego psikusa i pokazała się z tej najpiękniejszej strony. Po wyjątkowo ciepłym dniu Wszystkich Świętych przyszło krótkie ochłodzenie i deszcz, ale prognozy na nadchodzący weekend były bardzo obiecujące. I tak w piątek wieczorem, na zupełnym spontanie, narodził się plan szybkiego wypadu na Węgry.
Wyjechaliśmy około 8. Było całkiem przyjemnie, 10 stopni powyżej zera, ale mokro po wczorajszej ulewie. Dwa motocykle: Paweł na BMW F700GS i Adrian na R1200GS. Już rzut oka na krajobrazy po słowackiej stronie Tatr nie pozostawiał złudzeń – to już ostatnie dni tegorocznego sezonu, więc trzeba je było dobrze wykorzystać.
Skierowaliśmy się na Poprad, później Przełęcz Wernarską i w stronę Rożnawy przez Dobszynę. Temperatura rosła z każdym kilometrem dalej na południe, a my podziwialiśmy wspaniałe, jesienne barwy Słowackiego Raju.
Ani żeśmy się nie obejrzeli, a już przekraczaliśmy granicę słowacko-węgierską. Temperatura wzrosła aż do 23 kresek i byliśmy w siódmym niebie. Kiedy zdawało się nam, że lepiej być już nie może – dojechaliśmy w Góry Bukowe.
Kręta i względnie pusta droga prowadziła nas przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów w kierunku Miszkolca. Niesamowite, rdzawo-złote barwy i ten niepowtarzalny zapach bukowego drzewa zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Do termalnej, turystycznej dzielnicy Miszkolc-Tapolca dojechaliśmy około 15. Dość szybko znaleźliśmy nocleg, bo pensjonatów w tej okolicy nie brakuje. Miła pani „gaździna” poleciła nam też świetną restaurację, do której w życiu byśmy sami nie trafili (Tusculanum Étterem).
Przyszedł wreszcie czas na wypróbowanie tych słynnych, jaskiniowych basenów termalnych. Miejsce to znane już było w czasach antycznych. Jako uzdrowiskowe kąpieliska zasłynęło na przełomie XVI i XVII wieku. W międzyczasie teren należał do mnichów, ale ostatecznie pod koniec XIX wieku został odkupiony przez miasto i rozpoczęła się budowa publicznej łaźni uzdrowiskowej. Dopiero w latach 50-tych nastąpił kąpieliskowy boom i od tego czasu regularnie obiekt jest rozbudowywany.
Basen ciekawy, jednak dla stałych bywalców nowoczesnych obiektów termalnych w Bukowinie Tatrzańskiej, Białce czy Chochołowie jaskinie w Miszkolcu to raczej relikt starych czasów. Ale można fajnie odpocząć i dać się ponieść pędzącej wśród podziemnych korytarzy rzece.
Wieczór spędziliśmy w jednym z wielu okolicznych pubów, a węgierskie piwo z kufla na kufel smakowało nam coraz bardziej 🙂
Rano wstaliśmy dość wcześnie. Poranek był wyjątkowo ciepły – o godzinie 7 już było prawie 15 stopni w plusie. Aż niewiarygodne, że w kalendarzu już listopad. Choć droga powrotna miała prowadzić bardziej na wschód, w stronę Koszyc – szybko zgodnie zmieniliśmy plany. Góry Bukowe raz jeszcze!
I znów kręta droga prowadziła nas raz w lewo, raz w prawo. Teraz jeszcze ciekawiej, niż dzień wcześniej, bo ruch był znikomy – cała droga nasza!
Wszystko, co dobre, szybko się kończy, więc i my dość szybko dotarliśmy do węgiersko-słowackiej granicy. Ale dalsza droga również była jesienną bajką. Kierowaliśmy się szosą 533 przez Przełęcz Grajnar na Nową Wieś Spiską.
Do domu zajechaliśmy razem z zachodzącym słońcem. Choć pokonany dystans to zaledwie niespełna 600 km – emocji i wrażeń nie brakowało. Góry w jesiennych barwach prezentują się obłędnie. Drogę przez Góry Bukowe wpiszcie na swoją listę „trzeba być”, a jak jeszcze traficie tam jesienią, to gwarantujemy pełnię szczęścia 🙂