Kwiecień minął pod znakiem kwarantanny i ograniczeń pandemicznych. Ale obiecuję, że poniżej już ani słowa o koronawirusie. Tylko obrazki z naszego pięknego Podhala. Miłego oglądania!

Dopiero kilka dni temu cieszyłem się z pierwszych wiosennych przylotów bocianich, a tu patrzcie, jakie już tłumy 🙂

Zakazy zakazami, ale robota przy gazdówce się sama nie zrobi. Kurnik trzeba powiększyć.

Pierwsze owce i jagniątka nieśmiało pojawiają się na przydomowych łąkach. Do św. Wojciecha, patrona baców i juhasów, jeszcze trzy tygodnie – dopiero wtedy odbędzie się wiosenny redyk.

Zagłębiem krokusowym są okolice na zachód od zakopianki – Zakopane, Witów, Ząb, Czerwienne… i tamte rejony. Ale w Czarnej Górze koło oczyszczalni trafiam na tak gęsto obsadzoną polanę, że jeszcze takiej nie widziałem.

Jeszcze jedno z krokusowego pola. Z zaciekawieniem obserwuję ciężką pracę, jaką wykonują pszczoły. Zapylają, aż miło patrzeć. Ponoć dziennie jedna pszczółka jest w stanie zapylić ponad 1000 kwiatów.

Spokojnie i pusto nad Przełomem Białki.

Wiosenny widoczek z Górków Wierchu, tuż przy granicy ze Słowacją.

Tatry Bielskie: Płaczliwa Skała (2142 m n.p.m.) i Hawrań (2152 m n.p.m.).

Leśna makieta Tatr 🙂

„Oj! Góry nasze, góry! Leżąc tutaj na wonnej łączce, w cudowny dzień lipcowy, doznałem wrażenia tak obcego mieszkańcom równin: uczucia nieograniczonej wolności. Zapomniałem o drobiazgach życia codziennego, zapomniałem o drobnych nadziejach, marzeniach, zawodach. Tutaj wobec otaczających mnie gór, czułem się tam małym, takim pyłkiem, ze opanowała mnie żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych.” Mieczysław Karłowicz

Na przystani flisackiej w Szczawnicy przeraźliwa pustka. Zazwyczaj w taką pogodę roi się tu od tratw wypełnionych wycieczkami szkolnymi. Ten rok jest i będzie inny.

Pieniński Park Narodowy, początek wąwozu Homole. To jedna z największych przyrodniczych atrakcji Pienin.

Kościół św. Krzyża na Piątkowej Górze z Babią Górą w tle.

Na Wierchporońcu znajduje się jedno z najpiękniej położonych rond w Polsce – na drodze Oswalda Balzera prowadzącej na Łysą Polanę. Właśnie z tego ronda robię to zdjęcie. Jest to ostatni wierch Pogórza Bukowińskiego – dalej już tylko Tatry 🙂

Twarz się chroni, a o przyrodzie zapomina 🙁

Trudno nie zauważyć, że robi się sucho. A w prognozach deszczu nie widać. Śnieg już stopniał, więc szybkiego przyboru wody raczej szybko nie będzie. A w miejscu, z którego robię zdjęcie, powinno być już ponad 2 metry głębokości.

Dziwna Wielkanoc. Bez wizyty w kościele, bez spotkań z przyjaciółmi. Można jedynie pozwolić sobie na niedzielny spacerek z zachowaniem norm bezpieczeństwa. Ale samotność doskwiera.

Koziniec to miejsce, przez które przebiegała „droga umarłych”. Jak jeszcze w Brzegach nie było cmentarza, to zmarłych odprowadzano na nekropolię do Białki Tatrzańskiej. Droga była ciężka, trumna jechała na bryczce, a kondukt żałobny musiał polami, lasami i potokami przejść prawie 10 kilometrów.

Zamiast wielkanocnych posiadów ze znajomymi – samotna przejażdżka po wiosennym Podhalu. Pogoda dopisuje – termometr pokazuje aż 17 stopni w plusie.

Piękne zakończenie równie pięknego dnia. Choć dziwne te święta wyjątkowo.

Droga przez Baligówkę prowadzi mnie na Orawę, do stóp Babiej Góry.

Siedzę w polach gdzieś pomiędzy Lipnicą Małą a Wielką. Nad Babią Górę nadciągają czarne chmury. Z dala słychać pierwsze tej wiosny uderzenia pioruna. Czas wracać do domu.

Tak, to nie pomyłka. Dziś jazdy motocyklem raczej nie będzie 🙂 Jak to mówią: kwiecień, plecień…

Panorama spod Schroniska Harcerskiego na Głodówce. Z chmur majestatycznie wyłania się Giewont.

Wystarczyło kilka godzin i po białej pierzynie nie ma śladów. Pomiędzy Białką Tatrzańską a Leśnicą mięsożerny bociek uważnie szuka jakiegoś pożywienia. W pobliżu nie ma rozlewisk, więc poluje na małe myszki i żmije.

Z Salamandry obserwuję Zakopane. Pandemia trwa, ale rycerz wciąż śpi, więc chyba jeszcze nie jest tak źle. Ponoć ma się obudzić i nas uratować, jak będziemy zagrożeni.

Szybki rzut oka na Kasprowy Wierch, świętą górę narciarzy. Obie kolejki stoją, a Tatry zamknięte dla turystów. Od wojny nie było takiej sytuacji.

Wracając z pracy podziwiam piękny widok. Zachodzące słońce i chmury tworzą na niebie przepiękne obrazy.

Dwa kaczory w godowych barwach dziarsko płyną przez Dunajec. Nie wiem, czy będą coś łowić, czy płyną na „panienki”, ale czuję, że na pewno coś upolują 🙂

Autostrada z Pienin w Tatry 🙂

Kolejny ciepły dzień, kilkanaście stopni w plusie. Wysychające Jezioro Czorsztyńskie odsłania kolejne kawałki asfaltowej drogi prowadzącej do starych Maniów, które po zalaniu w 1997 roku znalazły się na dnie zbiornika.

Ruiny gotyckiego zamku w Czorsztynie na tle ośnieżonych Tatr.

Krokusy powoli znikają, a na podhalańskich łąkach pojawiają się pierwiosnki. Primula elatior najłatwiej spotkać w terenach podgórskich. W Polsce roślina ta objęta jest częściową ochroną gatunkową.

Patrzcie ale dzik! Oczywiście nie kierowca, tylko pojazd. To wyjątkowy ciągnik jednoosiowy polskiej produkcji z lat pięćdziesiątych. Ma silnik o pojemności 350 ccm, dowolnie zwiększany rozstaw kół, napęd na oba koła, blokadę i reduktor, więc naprawdę zasługuje na swoje imię. No i kieruje się nim, jak chopperem 🙂

Wstaje kolejny piękny dzień, więc dzień dobry 🙂

Czarno-biało, na dole i na górze. Dziś wielki dzień – barany wreszcie mogą hasać oficjalnie po łące. Dlaczego dopiero od dziś? Bo dziś są imieniny św. Wojciecha, patrona baców i juhasów, więc i naszych kochanych owieczek.

Widok na Tatry z drogi prowadzącej na Jankulakowski Wierch.

Już zachodzi czerwone słoneczko…

Organy Hasiora wciąż nie grają. Ale za to pięknie zgrywają się z otoczeniem.

Tatry oświetlone zachodzącym słońcem to znak, że czas wracać do domu.

Na podhalańskim niebie kolejny piękny spektakl z zachodzącym słońcem w roli głównej.

Kolejny dzień z rzędu wpatruję się w niebo. Ale dziś nie na zachód słońca, tylko kilka godzin wcześniej. Zasnute gęstymi chmurami niego nagle pęka, a ze szczeliny wylewają się promienie słońca. Bajka! Cieszę się, że akurat trafiłem na tak ciekawą scenę teatru dnia codziennego 🙂

Podczas niedzielnego spaceru trafiam na Zofię. Nie wiem, czy akurat takie ma imię, ale tak ją nazwałem 🙂 Polubiliśmy się 🙂

Baca, bo tak się wabi ta kudłata piękność, właśnie trafił pod nóż. Ale spokojnie, nic mu nie grozi! Przez zimę tak zarósł, że ledwo mieścił się w budzie 🙂 Teraz będzie mu chłodniej i lżej.

Grandeus. Oaza ciszy i spokoju.

Wczesny poranek pomiędzy Nowym Targiem a Gronkowem. Łowczy już wypatruje śniadania.

Przeddomiański Wierch. Pali się. Winnego nie ma. Na razie ogień jest mały. A co, jak wiatr przeniesie go na Tatry? Chyba się nigdy ludzie nie nauczą, żeby nie wypalać traw 🙁

Wreszcie zbiera się na deszcz. Wszędzie jest bardzo sucho – każdą kroplę ziemia przyjmie z wdzięcznością.

Leje! Chwilę, ale solidnie. Kocham ten wyjątkowy zapach rozgrzanej ziemi skropionej deszczem.

Kolejny raz mam przyjemność podziwiać piękno zachodzącego słońca. Tym razem w okolicach dolnej stacji wyciągu na Rusiński Wierch. Kończy się kwiecień, przyjdzie maj. Co przyniesie? Zobaczymy!