Sierpniowe Bałkany 2015 – Chorwacja i Czarnogóra

Chorwację odwiedziłem po raz trzeci, a Czarnogórę po raz drugi. Przy okazji jeszcze „liźnięta” Bośnia i Hercegowina, Serbia i kawałek Albanii. Im bardziej poznaję te okolice, tym częściej chcę do nich wracać.

U mnie planowanie wypraw motocyklowych wygląda troszkę inaczej, niż u większości koleżanek i kolegów. Do ostatniej chwili nigdy nie wiem, kiedy i gdzie dokładnie pojadę. Zawsze przygotowany motocykl, ubrania w szafie czekają tylko na wrzucenie do kufra, maszyna zawsze zatankowana pod korek, więc jak tylko pojawia się w pracy urlopowa luka, którą można wykorzystać – siadam i jadę.

Nie inaczej było w tym roku. O Chorwacji i Czarnogórze marzyłem już w zimie. Oglądając zdjęcia z moich wcześniejszych wizyt w tych miejscach doczytałem, gdzie jeszcze mogę pojechać, aby zobaczyć tam coś nowego i cierpliwie czekałem na okazję do wyjazdu. Trochę mnie skręcało z zazdrości, jak inni koledzy ruszali w świat – Staszek z Andrzejem na Bornholm, później Marcin z ekipą do Grecji, a mnie trzymała robota. Miałem nadzieję, że w międzyczasie wygram w totolotka i dogonię kolegów, ale nic z tego. Raz tylko trafiłem trójkę za 24 złote…

Okazja pojawiła się wreszcie w sierpniu. W kalendarzu zrobiło się kilka dni wolnego, więc padła szybka decyzja – Chorwacja… a może i dalej.

Dzień 1

Wyjechałem rano około 7. Policzyłem, że koszty jednodniowej gonitwy autostradowej na południe Chorwacji wynoszą tyle samo, co dwa dni spokojnej jazdy z noclegiem. A że mi się nigdzie nie spieszyło, skierowałem się więc w kierunku Niżnych Tatr, później słowackiej Rymawskiej Soboty, węgierskich miast Salgotarjan, Szolnok i Segedyn i dalej do Serbii. Niestety o kawałek autostrady jednak musiałem zahaczyć, bo dowiedziałem się, że tylko węgiersko-serbskie przejście graniczne Roszke-Horgos gwarantuje szybką i sprawną przeprawę – pozostałe zapchane są przez falę uchodźców i kontrola na nich znacznie się wydłuża.

Pogoda dopisywała, chociaż co kilka kilometrów wjeżdżałem w ulewę, która przechodziła tak szybko, że nawet nie opłacało się zakładać przeciwdeszczówek. Burzowe i deszczowe chmury minąłem dopiero po przekroczeniu granicy z Serbią. Przyjemny camping za – uwaga – 5€ znalazłem w Sremskiej Mitrovicy.

Dzień 2

Po szybkim śniadanku czas było ruszać w drogę. Przyjemne wioski, podobne do naszych, pięknie malowane kościoły, bardzo fajne drogi, sympatyczni ludzie – tak w skrócie można opisać Serbię. Spodobało mi się, że przy dużych sklepach stawiane są ławeczki, więc można sobie od razu turystyczny posiłek zrobić ze świeżych zakupów. A że temperatura zaczęła podnosić się w okolice 30 kresek na plusie – aż prosiło się o odpoczynek. Na szczęście im bliżej gór, tym temperatura stawała się bardziej znośna, a drogi bardziej kręte. Niestety pojawiły się burze i nawałnice, które dość mocno spowalniały jazdę, bo te najmocniejsze trzeba było przeczekać. Burze towarzyszyły mi przez całą Bośnię i Hercegowinę. Na zmianę upał i ulewa, upał i ulewa…

Na wybrzeże chorwackie dojechałem już po zachodzie słońca. Szukanie noclegu nie było łatwe ani przyjemne, ale na szczęście udało się znaleźć dach nad głową.

Dzień 3

Już od rana upał niemiłosierny. Kilka minut po 9 na termometrach już około 33 kresek. Zebrałem się dość sprawnie i pognałem wybrzeżem na południe. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, nieopodal granicy chorwacko-czarnogórskiej, zauważyłem drogowskaz na camping i pojechałem tam w ciemno. Z powodu pracy musiałem być w zasięgu chorwackich sieci telefonicznych. Internet w roamingu w krajach członkowskich UE jest względnie tani, a WiFi na campingach i kwaterach działa tragicznie. Camping okazał się strzałem w dziesiątkę. Wypluskałem się w gorącej zatoczce i ruszyłem zwiedzać Dubrovnik.

To piękne i słynne miasto mijałem do tej pory tylko z daleka. Jakoś nigdy nie było okazji na wizytę w centrum. Udało się dopiero tym razem. Miasto piękne, spacer po murach obronnych obowiązkowy. Trochę przytłacza ilość turystów, ale choć raz trzeba tam wpaść. Mnie najbardziej podobały się motocyklowo-skuterowe parkingi i to, że jednoślady parkują za darmo 🙂 Na moim motocyklu pojawiła się pamiątkowa naklejka z Dubrovnika, a dla równowagi naklejka MotoPodhala została w Dubrovniku 🙂

Dzień 4

Oczywiście upał cały czas dawał mocno w kość. U nas w Polsce, przed wyjazdem, też było ciepło, ale tu to już przesada – 33-35 stopni w ciągu dnia. To przez ten upał postanowiłem, że czas troszkę odpocząć, pozwiedzać okolicę i zrobić sobie jeden dzień bez motocykla.

Przy okazji muszę Wam polecić miejscowość Molunat. Oddalona od głównej drogi wioska z licznymi campingami i kwaterami prywatnymi to wymarzone miejsce do odpoczynku. I bardzo przystępne cenowo. A w miejscowych restauracjach rozpływające się w ustach owoce morza. Bajka!

Dzień 5

Wyspany i wypoczęty obudziłem się dość wcześnie rano. W zasadzie o obudziły mnie grzmoty, które słychać było nieopodal w górach. Błyskawiczne pakowanie i zwijanie obozowiska było dobrym pomysłem, bo chwilę później nad camping przyszła nawałnica z gradobiciem. Na szczęście zdążyłem wstawić motocykl pod rozłożyste drzewo, a sam schowałem się w budynku toalet. Po kilku minutach zrobiła się luka w chmurach i podjąłem decyzję o szybkiej ewakuacji. Ulewa dopadła mnie kilka kilometrów dalej, na granicy chorwacko-czarnogórskiej, ale później wszystko przeszło i znów pojawił się niemiłosierny upał.

Będąc na promie Lepetane-Kamenari skracającym przejazd przez Zatokę Kotorską pomyślałem, że zajrzę na znajdujący się w pobliżu Camp Lovcen w miejscowości Tivat. Nocowałem tam dwa lata wcześniej. Wizyta okazała się strzałem w dziesiątkę, bo już około 10 rano miałem zarezerwowany nocleg na dwie kolejne noce (i z dobrym internetem 🙂 ).

Wybrałem się więc wzdłuż wybrzeża i tak zajechałem aż do Albanii. Dziś, z perspektywy czasu, tak sobie myślę, że to nie był dobry pomysł, bo znów wizyta w tym pięknym państwie ograniczyła się tylko do krótkiej przejażdżki dookoła Jeziora Szkoderskiego. Ale może o to chodzi, żeby liznąć, bo jak zasmakuje, to chce się więcej? Ruszyłem też w stronę gór do miejscowości Vermosh. Jeszcze niedawno prowadziła tam szutrowa droga – dziś to serpentyny z nowiutkim asfaltem. Spodobało mi się, na pewno wrócę tam na dłużej.

W drodze powrotnej zwiedziłem jeszcze Twierdzę Kosmać, która skąpana w promieniach zachodzącego słońca wyglądała przepięknie. A i widoki stąd zapierały dech w piersiach. To był piękny dzień 🙂

Dzień 6

To dzień, o którym marzyłem 🙂 I chyba jedyny dzień, gdzie miałem gotową trasę. „Tour de Montenegro”, jak ja to sobie nazywam, to powtórzenie trasy, którą zrobiłem będąc tu w 2013 roku. Zatoka Kotorska – jeziora w okolicach Niksica – Durmitor – Most Durdevica – kanion rzeki Tara – okolice Parku Narodowego Lovcen to tylko kilka głównych atrakcji tej liczącej około 500 km trasy. Przepiękne drogi, wspaniałe widoki, pełno ciekawych miejsc – motocyklowy raj.

A tu wideo z 2013 roku. W tym roku nie kręciłem – jarałem się wrażeniami 🙂

Dzień 7

Trzeba było wreszcie zacząć myśleć o powrocie do domu, bo nie całą moją pracę mogę wykonywać będąc w trasie. Kierunek północ. Jadąc wzdłuż wybrzeża minąłem wspominany wcześniej Molunat, Dubrovnik, kawałek Bośni i Hercegowiny (z potężnym korkiem przy granicach) i wylądowałem na campingu Sirena w Lokva Rogoznica nieopodal miejscowości Omiś koło Riviery Makarskiej. Cenowo – średnio, ale warunki bardzo fajne. Do wieczora odpoczynek, pływanie w ciepłym morzu i smakowanie lokalnego piwa.

Dzień 8

Morze jest fajne, ale już mnie ciągnęło w góry. To wielki plus Chorwacji, że znad morza w góry jest bardzo blisko. Ruszyłem na wzgórze Sveti Jure w Parku Narodowym Biokovo. Wjazd na szczyt znajdujący się na wysokości 1762 m n.p.m. odbywa się wąską i krętą drogą, z które rozciągają się bajeczne widoki. Radość z jazdy ogromna, ale i zmęczenie daje się w kość, bo „rozrabiając” po tamtejszych zakrętach trzeba się mocno naszarpać z motocyklem. Niestety kilka sekund przed wjazdem na szczyt nadeszły chmury i… lipa, nic nie było widać. Ale kilkanaście metrów niżej już chmur nie było 🙂

Po zjeździe ze Sveti Jure skierowałem się na przełęcz Kozica i okrążyłem całe pasmo Biokovo. Zrobiła się z tego całkiem ładna kilkuset kilometrowa pętelka, która zajęła mi prawie cały dzień. A że upał kolejny raz dawał w kość – przyjechałem padnięty. Starczyło mi jednak jeszcze sił na przemiły wieczór w campingowej restauracji, w której odbywało się „Fish party”, na którym, przy muzyce granej przez dwóch lokalesów, można było do woli najeść się owoców morza. Ech, zjadło by się teraz małże, krewetki albo kalmary…

Dzień 9

Policzyłem, że mam jeszcze jeden dzionek na małą pętelkę. Upał znów nie dawał żyć, ale powoli zaczynałem się przyzwyczajać. Wymyśliłem, że odwiedzę Medjugorie. I tak w sumie cały dzień się włóczyłem po okolicach, później zajechałem do sanktuarium, a później znów dookoła Biokova, przez Omiś, na camping. I znów wieczorne posiady przy lokalnych muzykach 🙂

Dzień 10

… to początek końca. Czas już wracać.

Rano podziwiałem, jak sprytna wiewióra wykrada śmieci z worka sąsiadów. A później miałem niezłą frajdę obserwując, jak właściciel worka, ojciec, opieprza swojego dwudziestokilkuletniego syna-łamagę, że porozrzucał śmieci wieczorem i nie pozbierał. Polacy, ale siedziałem cicho i nic nie mówiłem o wiewiórce 🙂

Zamiast autostradą, pojechałem wybrzeżem – chyba nigdy mi się nie znudzi ta chorwacka Magistrala Adriatycka. Fajnie się jedzie, tylko kilometry nie uciekają. Było już mocno po południu, jak w okolicach Senj i Przełęczy Vratnik pożegnałem nadmorskie widoki. Górskimi, bocznymi dróżkami wijącymi się raz z jednej strony autostrady, raz z drugiej, dotarłem do miejscowości Otok Oštarijski, gdzie przy hipermarkecie Konzum znalazłem świetny hotel i jeszcze lepszą restaurację. I to wszystko w świetnych cenach! Polecam!

Dzień 11

Ostatnie 800 km do domu to już typowa autostradówka. Żadnych super wrażeń 🙂 Do domu zajechałem około 16 bez jakiegoś szczególnego pośpiechu. Radary wprawdzie kilka razy puściły do mnie oczko, ale do tej pory żadna słit focia nie dotarła, więc jest dobrze 🙂

W sumie wyszło 4004 km, w 10 dni jazdy i jeden odpoczynku 🙂

4 komentarze

  1. Piękna wyprawa i świetne zdjęcia 🙂 Ciekawi mnie, jak robisz te fotki, na których widać Cię od tyłu… Też chcę tak umieć 🙂

    1. super 🙂 może uda Ci się znaleźć naklejki MotoPodhala pozostawione w Albanii, Chorwacji czy Czarnogórze 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.